Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Pustkowia Equestrii
Starweave ze strachem i niecierpliwością wyczekiwała reakcji niebieskiej jednoróżki. Naprawdę bała się, że tym razem nie dostanie kolejnej szansy. Lecz jej obawy ponownie okazały się bezpodstawne i Blue po raz kolejny ją zaskoczyła.

Kiedy tylko atramentowa dostrzegła wyraźny uśmiech na niebieskim pyszczku, momentalnie poczuła się tak, jak by właśnie zdjęła ze swojego grzbietu jeszcze raz taką ciężką jak jej prawdziwe, parę wyimaginowanych juków. Już niemal zaczęła dziękować swoim bóstwom, kiedy to Blue po raz kolejny sprowadziła ją na ziemię.

Białowłosa prawie ze stoickim spokojem wysłuchiwała następnych słów jej towarzyszki. Było w nich coś co przyniosło wielką ulgę jednoróżce. Ale oprócz tego, słowa te uświadomiły jej coś jeszcze. A mianowicie Star zdała sobie sprawę, że w niektórych sprawach działa zbyt pochopnie. Na szczęście tym razem, po raz kolejny nie było z tego tytułu żadnych konsekwencji. Poza tym, oczywistym w końcu się stało do kogo i jakiego rodzaju uczucie przejawiła Blue. To mogło być jej własne źrebię albo siostra, lub nawet przygarnięta zguba. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia i nie było większego sensu się na te chwilę nad tym zastanawiać.

Starweave nie protestowała i ciepło przyjęła dość śmiały gest ze strony Blue. Obie klacze dobrze wiedziały co się świeci i o co tu teraz w tym wszystkim chodziło. A mianowicie chodziło o to, że już najwyższa pora iść w końcu spać. Atramentowa za pomocą lewitacji uniosła do góry część swojego płaszcza, przykrywając nim między innymi to, czego sweterek nie był już w stanie. Następnie rozlokowała się tak, aby obu jednoróżką było jak najwygodniej. Ostatecznie zamknęła oczy, rozkoszując się ciepłem bijącym od drugiej klaczy. Wszystko co było do powiedzenia, zostało już powiedziane. Tak wiec oto dwie wtulone w siebie nawzajem klaczy, powoli przygotowywały się do wspólnej kapitulacji, na rzecz bezkresnego królestwa nocnej bogini.
Sharp podniósł wzrok znad swojej książki. Rozejrzał się po obozie, po czym zwrócił wzrok na chmury. Było coraz ciemniej, niedługo zapadną kompletne ciemności, jak co nocy. A nikt nie myśli o tym, że coś po nocy muszą zrobić. Medyk pokręcił nosem z rezygnacją. Wszystko trzeba robić samemu, stwierdził ogier.

Schował książkę do juków. Ignorując kompletnie PipBucka, którego zapewne dało się w jakimś celu teraz użyć, o czym nie miał pojęcia, wstał i zwrócił się w stronę środka ich obozowiska. Widok za przyjemny nie był, na pewno nie napawał też optymizmem co do przyszłości ich ekipy.
Nie było widać nikogo prócz zamaskowanej zebry i aktualnie rzygającego do wiadra kuca wprost ze Stajni. Gdyby ktokolwiek teraz ich napadł, równie dobrze mogliby po prostu wejść do wozów i wziąć co chce. Nikt by nie interweniował.

- Ja pierdolę... - skomentował to zirytowany ogier. Jako iż jedyny kuc, któremu mógł zaufać, zdecydował się na samobójczą misję, z czym to nic nie mógł zrobić... należało przejąć dowodzenia nad tą całą zgrają i dowieźć ten cholerny ładunek do najbliższej osady. Jak dobrze pójdzie, przeżyję to. Jak świetnie pójdzie, jeszcze się dorobię, stwierdził kucyk, tuż po tym rugając samego w siebie w myślach za zbytni optymizm i wybieganie do przodu. Teraz mają więcej problemów.

Jak ta butelka whisky. Medyk zaczął powoli iść w stronę ogniska, bez jakiegokolwiek konkretnego wyrazu pyszczka.
Znalazł niby jakieś zaklęcie na trzeźwość w książce, ale nigdy nie potrafił go zbyt dobrze rzucić, a także wątpił, żeby w stanie White bardzo pomogło. Musiała przecierpieć swoje, a i tak na wiele by się nie przydała.
- Rusty - rzucił w stronę zamaskowanej zebry - Pilnuj jej tu, żeby sobie czegoś nie zrobiła - powiedział spokojnym acz stanowczym tonem.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę wozu, pod który to wlazły swego czasu dwie klacze wraz z zebrą.

Sharp miał pewne doświadczenie w przewodzeniu. Rzadko zdarzało się mu dowodzić samodzielną karawaną, a nigdy nie dowodził tak nieliczną i mało znaną mu ekipą z tak cennym ładunkiem... ale trzeba było coś z tym zrobić, a trochę doświadczenia to zawsze lepiej niż zero doświadczenia. Po latach przewodzenia grupie mniej wyspecjalizowanych i niedokształconych medyków potrafił wydawać proste rozkazy. Przynajmniej myślał, że potrafił.
Biorąc pod uwagę współczynnik pacjentów umierających na stole, który był całkiem niski, jak na pustkowia, wydawało się, że coś o tym wiedział.

Minął po drodze wóz, w którym były Blue i Starweave. Gdyby była tam tylko ta druga, bez wahania by ją stamtąd wyciągnął, ale Blue musiała odpocząć przed swoim wariackim wypadem. Im lepiej będzie wypoczęta, tym większe szanse będzie miała. Kucyk minął więc rzekomy wóz i ruszył dalej.

Dotarł do wozu, pod którym, zgodnie z jego wiedzą, powinny siedzieć dwie klacze. Był też nieco zaskoczony, gdy nie znalazł tam nikogo. Z wielkim działem na siodle. Z prostych rachunków wychodziło mu, kogoś im brakuje.
Zaczął więc szukać w drugiej najbardziej prawdopodobnej lokacji - na samym wozie. Tam, i owszem, znalazł wielkie działo domontowane do kuca o imieniu Rainfall.

Wciąż im jednak brakowało jednej klaczy.
Ćpunki z bronią, jednak sprawnej bojowo, jak udowadniała poranna bitwa. Medyk spojrzał na najemniczkę, po czym powiedział tylko stanowczo:
- Znajdź Iron i zaciągnij ją koło ogniska. Nie możemy ot tak pójść spać. Co jak co, ale ty powinnaś to wiedzieć - końcowy komentarz dorzucił bez myślenia o tym, odruchowo po wyglądzie i sposobie bycia klaczy zakładając, że jest najemniczką. Co było nawet prawdopodobne, ale nie mógł tego wiedzieć na pewno. Jednakowoż co się stało, to się stało. Pozostawało tylko czekać na odpowiedź.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Doszedłszy do wozu klacz przez krótką chwilę się wahała, a potem weszła do środka. Nie było nikogo ani niczego, co mogłoby jej przeszkodzić w śnie.

Myślała o przeszłości, tej bliższej i tej nieco odleglejszej. O rodzicach, doświadczeniach, przebiegu jej życia. Następnie jej myśli wpadły w inny tor: co ona tak naprawdę umie? Każdy coś tutaj umiał. Sharp mógł leczyć, gdy było to potrzebne. Iron potrafiła majstrować przy broniach. Rusty prawdopodobnie znał się nieco na przetrwaniu. Nie wiedziała jeszcze co jest specjalnością Blue ani Star; zwłaszcza ta pierwsza zdawała się ukrywać większość faktów dotyczących jej samej. Natomiast White sama chyba jeszcze nie wiedziała, w czym jest dobra.

Ale Rain? Potrafiła strzelać z miniguna. I napierdalać. Ewentualnie posyłać niskokalibrowe pociski w stronę wrogów. Cóż, faktem było to, że ciemnoniebieski kucyk nie mógł się pochwalić szerokim wachlarzem umiejętności. I mogła albo zacząć na to narzekać, albo próbować się czegoś nauczyć, albo koncentrować się na tym, co umiała robić najlepiej. Wybrała to ostatnie - przynajmniej narazie.

Potem przyszły myśli o przyszłości. O tym, co czeka tę grupkę przypadkowych podróżników. Jak długo przetrwa? Czy poznają się nieco lepiej, czy może zwyczajnie każdy pójdzie w swoją stronę? Perspektywa pozostania dłużej w jednej grupie była dość obca granatowej klaczy; zawsze była skłonna raczej do zmiany miejsca, znajomych, pracy. Nie lubiła stałych kontraktów.

Zamyślony kucyk zauważył, jak ktoś wchodzi do środka. Był to medyk, którego obecność w obozowisku kilkanaście minut temu raczej umknęła jej uwadze. Ogier wydał krótki rozkaz. - Znajdź Iron i zaciągnij ją koło ogniska. Nie możemy ot tak pójść spać; co jak co, ale ty powinnaś tym wiedzieć - skomentował na koniec.

Rain wiedziała w istocie o tym, że w nocy zagrożenie wzrasta. Widać bycie tylko pasażerem nieco przyćmiło jej nawyki na rzecz nicnierobienia. Przyzwyczaiła się już do tego, że ktoś wydawał jej tego typu rozkazy - a poza tym nie widziała żadnej innej osoby z tej karawany na miejscu szefa. Wprawdzie medykowi może i troszkę brakowało do charyzmatycznego dowódcy z pierwszego zdarzenia, ale mimo to słychać było stanowczość w jego głosie - a to dobrze świadczyło.

Zareagowała niemalże odruchowo. Zignorowawszy komentarz dotyczący tego, co powinna wiedzieć a co nie, spojrzała na Sharpa, wyprostowała się, rzuciła krótkie "jasne!" - po czym już jej nie było w wozie. Nie ściemniło się zbytnio od wejścia do środka; wciąż było dość widno. Wzrokiem zaczęła szukać popielatej klaczy . Gdy to się nie powiodło, postanowiła poszukać w najbardziej logicznym w tym momencie, według niej, miejscu: w jedntm z wozów.
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Medyk skinął głową, zadowolony, ale i nieco zaskoczony szybkością i swoistym profesjonalizmem odpowiedzi klaczy. Wyglądało na to, że przynajmniej jeden kuc nie będzie miał problemów z przyjęciem jego jako dowódcy. Sytuacja wyglądała dzięki temu minimalnie lepiej niż wcześniej. Sharp był przygotowany na to, że ktoś go nie zaakceptuje. Ba, oczekiwał tego. To, że na początku poszło aż za łatwo, było cokolwiek dziwne.

Miał jednakowoż także inne rzeczy do roboty, skinął zatem głową, zadowolony z szybkiego rozwiązania tego niewielkiego problemu, i ruszył dalej. Wyszedł z wozu za klaczą, rozglądając się po obozie. Usiłował sobie przypomnieć, gdzie konkretnie wleźli tamci dwaj "najemnicy". Nie byli w dobrym stanie psychicznym, wiedział to, ale byli ostatnimi ocalałymi z oryginalnej ochrony karawany i musiał się z nimi skonsultować. Wątpił aby młodszy był w stanie zrobić cokolwiek, ale starszy powinien być pomocny. A przynajmniej łatwy do przekonania.

Z tą myślą w głowie, ogier zniknął pod innym wozem, z zamiarem wyciągnięcia stamtąd dwóch najmitów, o których najwyraźniej wszyscy na około zapomnieli.



Rain długo szukać nie musiała, bo wozów dużo nie było. Na jednym był ranny kuc. Z powodów oczywistych, nikt na tym wozie spać raczej by nie chciał. To pozostawiało 3 pozostałe. Na jednym była ona sama, tak więc zostawały 2. Wybrała zatem ten bliższy, znajdując tam dokładnie to, czego szukała: śpiącą sobie w najlepsze Iron. Nie podlegało wątpliwości, że klacz nie podejdzie pozytywnie i z uśmiechem na pyszczku do budzenia jej, ale była z jakiegoś powodu potrzebna.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Plan przedstawiał się następująco: przeszukać wozy, przeszukać okolicę. Nic specjalnego, nic, co powinno zająć więcej niż kilkanascie minut.

I rzeczywiście, długo to nie zajęło. Miała wyjątkowe szczęście pamiętać, że wozów było cztery, na jednym była ona, na jednym był więzie-- WRÓĆ! ranny kucyk, a z dwóch pozostałych wozów wybrała akurat ten, gdzie znajdowała się popielata klacz (a miała szansę w ogóle jej w wozie nie spotkać). Spała sobie spokojnie, nieświadoma swego obowiązku podobnie jak Rain przed chwilą.

Przez chwilę się wahała. Nie lubiła nikogo wybudzać ze snu; często spotykała się z nieprzychylną reakcją danego kucyka, zdarzało się czasem, że w nią rzucano. Przez moment chciała odejść, ale wtedy przypomniała sobie, po co tu przyszła. A rozkazów nie wolno nie wykonać gdy jest taka możliwość.

- Wstawać mi tu, ale już! Jest sprawa, mamy się stawić przy ognisku - powiedziała głośno i dobitnie. Czekała na efekty, bowiem niektóre kucyki nie zawsze chciały współpracować. [i]Jak nie wstanie, to najwyżej podejmie się dalsze kroki.

<Wiem, że chujowa odpiska, ale naprawdę nie miałem dzisiaj głowy do pisania...>
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Klacz nie była zachwycona tym że została przebudzona z Świętego Letargu, Rain mogła obserwować jak kształt poruszył się, przewrócił na prawy bok po czym na brzuch i zaczął z mozołem wstawać mamrocząc na czym świat stoi. Gdy stała pewnie na nogach rozglądnęła się po wozie rozchwianym wzrokiem i rzuciła - Idź już do ogniska. Nie czekaj na mnie. - po tych słowach wyciągnęła z juków coś co można by określić protoplastą dawnych dzwonów w kolorze niebieskim.

Dzwony te ku wartości użytkowania podwinięto do góry i połatano. Jak na stare spodnie przystało kieszenie znajdowały się zwyczajowo na zadzie a same spodnie miały tą pomocną właściwość że były ciepłe. Klacz bez wahania ubrała je, znów wstała po czym zebrała ekwipunek i wyszła nieco chwiejnym krokiem z wozu, zrobiła kilka kroków i dalej poszła już prosto po czym ciężko klapnęła przy ogniu.

Wyciągnęła jakąś starą harmonijkę ustną i sprawdziła czy działa. - Może i trochę zniszczona... ale nie jest tragicznie. - podniosła harmonijkę i zaczęła grać. Po prostu ostatnia rzecz jakiej brakowało do wyglądu obozu jak z sennego filmu drogi to wygrywanie jakiejś powolnej i delikatnej melodii na harmonijce ustnej.

Jedyne czego mogło brakować to hurtowych ilości alkoholu i par baraszkujących gdzieś za obozem. Klacz nieprzerwanie grała spokojną, kojącą melodię, prawdopodobnie jedyną jaka umiała zagrać na tym instrumencie. Gdy skończyła dyskretnie wrzuciła harmonijkę do juków a żeby nie siedzieć bez celu zaczęła się co chwilkę rozglądać jakby mogła wypatrzyć cokolwiek ciekawego. Po chwili ściągnęła okulary, porównała to co widzi z tym co widziała przez żółte szkiełka po czym spakowała złoto-żółte okulary do kieszeni w kurtce.

Zaczęła do siebie pomrukiwać - Czekamy czekamy... Czekamy czekamy na sygnał z centrali. centrala nas ocali...*

< tom się napocił... żadnych sprostowań bo powołuję się na artykuł B.R.Z.O.Z.A. itp... * - Słowa utworu Brygady Kryzys o tytule (a jakby) Centrala >
Rain wraz z Iron udały się w stronę ogniska, pozostając tam i czekając na następne wydarzenia, jakiekolwiek by one nie miały być. Medyk, a także najwyraźniej nowy przywódca karawany, zniknął gdzieś. Pozostawało mieć nadzieję, że szybko wróci. Wyraźnie widoczny był także brak innych kucyków: Blue, Starweave, a także dwóch ogierów. Nie pozostawało im nic prócz czekania, jeżeli mieli w planie słuchać nowego przywódcy.

Sharp tymczasem przypomniał sobie o nowym urządzeniu na swojej nodze oraz o tym, co dodawało one do jego wzroku. Zamiast szukać po kolei pod każdym wozem, od razu wszedł pod właściwy, korzystając z dobrodziejstw systemu EFS. Pod wozem nie było zbyt wiele miejsca. Na pewno nie było wystarczająco przestrzeni, by normalnie chodzić, co wymuszało na kucyku ruch przypominający raczej niezdarne skradanie się niż po prostu chód. Na pewno nie wyglądało to za poważnie, ale nie było innej możliwości. Zwłaszcza, że zbyt gwałtowne poruszanie kopytami powodowało wzbijanie się w powietrze pyłu, co pod wozem było dość problematyczne.

W końcu ogier dotarł do swojego celu: spokojnie leżących najemników. Cały czas był pełen wątpliwości co do tego, czy dobrze robi, wciągając ich to, ale podjął już decyzję. Obaj drzemali. Spróbował zbudzić starszego. Gdy w końcu powiodło się to, zaczęła się ta trudna część: przekonanie go do współpracy.



Chwilę potem, Sharp wylazł spod wozu. Podążało za nim dwóch najemników, przy czym młodszy ukrywał się wciąż za starszym, idącym wciąż niepewnie, ale jednak z wyprostowaną głową. Uważny obserwator mógł zauważyć wyraźny, świeży ból w oczach starszego ogiera. Mimo tego, szedł ku ognisku.
Podczas gdy medyk ruszył bezpośrednio ku ognisku, kuce ziemne zatrzymały się w pewnym oddaleniu od reszty grupy.

Xander zauważył jedno czy dwa podejrzliwe spojrzenia rzucone w jego stronę przez starszego najemnika, jednakowoż nic po za tym się nie wydarzyło, aż do przyjścia medyka do ogniska. Sharp westchnął, kręcąc głową i rzucił okiem na ciemniejące niebo, by po chwili z powrotem spojrzeć na grupę.
- Może się to niektórym nie podobać, ale musimy doprowadzić tę karawanę do celu. O powodach nie ma sensu wspominać, znacie je doskonale. Zanim cokolwiek w tym kierunku zrobimy, musimy przetrwać noc. A to oznacza podział wart i obowiązków. - ogier spojrzał chłodnym wzrokiem na grupę - Ja i Starweave obejmiemy pierwszą wartę. Potem, kolejno, Rainfall i Iron. Jutro ruszamy w stronę najbliższej osady. Wszyscy się zgadzają? - zakończył bardzo krótkie podsumowanie planu, spoglądając po grupie.

Specjalne pominął kilka, a nawet wiele kwestii, chcąc, by wypowiedziała się reszta. Jeżeli da się im trochę swobody i możliwość wypowiedzenia, to, teoretycznie, powinni być bardziej skłonni do zaakceptowania nowego przywódcy...
Cholera, nie nadaję się do tego, stwierdził jednorożec.
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.
Xander spokojnie czekał na następne posunięcie klacz. Kiedy ta się od niego odsunęła poczuł lekkie ukłucie bólu i rozczarowania, lecz prysło ono nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu, w momencie gdy pyszczek klacz znikną w wiaderku. Pojawiło się natomiast chwilowe zdziwienie i zakłopotanie. Ogier przez krótką chwilę przyglądał się White, z lekko otwartym pyszczkiem, nie wiedząc czy powinien coś powiedzieć czy może coś zrobić. Taka sytuacja była dla niego nowością, lecz nie chodziło o to przez co przechodziła klacz. Młodzikowi raz czy dwa także zdarzyło się przesadzić z alkoholem, nowością dla niego było jednak to że jest świadkiem jak męczy się druga osoba i nie miał bladego pojęcia co zrobić.

Skoro nie wiedział co powinien zrobić to nie zrobił nic, jednak siedział dalej obok niej gdyż czuł ze zostawienie jej samej w takiej chwili będzie nie w porządku. Rozejrzał się on po obozie, który już był niemal pusty. Iron gdzieś czmychnęła zostawiając Rain samą pod wozem. Zebra wróciła jeszcze wzrokiem na białą klacz zajętą obdarowywania wiadra. Cóż, mogłem się tego spodziewać, Dobrze że nie zwymiotowała na mnie, miałbym przez to trochę kłopotu... Młodzik jednak szybko urwał tą myśl i się za nią skarcił.

Xander przyglądał się czasem to ognisku a czasem ciemniejącemu niebu, w pewnym momencie całkiem zatrzymał swój wzrok na chmurach. Zostanę z nimi do następnego wieczoru i wtedy zastanowię się czy będę chciał z nimi zostać na dłużej. Ale na pewno dziś nie zasnę, żadnemu z nich nie ufam na tyle by przy nich spać, w końcu tak łatwo jest zakończyć czyjeś życie gdy śpi. Ech, brakuje mi tych nocy gdy spaliśmy razem z Shadow nie przejmując się tym co przyniesie jutro. Chyba zaparzę sobie kawe by mieć energie w nocy. Młodzik pogmerał trochę w swoich jukach i wyjął z nich: starą przypaloną puszkę ale w dobrym stanie z doczepionym do niej drutem zamiast ucha, butelkę wody i pojemnik z ziarnami kawy.

Jedyną osobą w pobliżu na którą musiał uważać w tej chwili była Rain, więc często zerkał w jej stronę podczas przygotowań. Wziął kilka ziaren kawy i zaczął je przeżuwać równocześnie nalewając wody do puszki. Kiedy ziarna zamieniły się w mączystą papkę wypluł ją do wnętrza puszki z wodą, po czym puszkę postawił w ognisku tak by się nie nagrzewało od niej ucho i czekał.

Po chwili młodzik usłyszał za sobą wolne kroki, więc odwrócił głowę by sprawdzić kto to. Był to Sharp. Jego twarz nie mająca jakiegoś specjalnego wyrazu była dla zebry zastanawiająca. Po chwili krótko rzucił; -Rusty. Pilnuj jej tu, żeby sobie czegoś nie zrobiła. -Xander nie odpowiedział na to w żaden sposób tylko wrócił do swojego poprzedniego zajęcia, wpatrywania się w grzejącą się puszkę. Nie odczuł słów jasnobrązowego ogiera jako prośby lecz raczej jako polecenie. Rozkazywać możesz innym ale nie mnie. Wiązało się to z tym że wcześniej gdy dostał jakieś polecenie i je wykonał, zleceniodawca starał się go sprzątnąć. Miał jednak nadzieje że z tym jednorożcem będzie inaczej. Dlatego zareagował jedynie we własnych myślach.

Udając brak zainteresowania tym co się wokół niego dzieje obserwował kątem oka co robią inni. Czyli nasz brązowy "kolega" zabiera się za dowodzenie... Moment później wewnątrz obozu została tylko zebra i biała fontanna wiaderkowa, gdyż i Sharp i Rain, poszli czegoś, bądź kogoś szukać. Nie minęło wiele czasu jak przy ognisku usiadł bury mruczek z harmonijką (aka Iron), a nieco później doszła mobilna wieżyczka strażnicza (aka Rain). Na koniec pojawił się Sharp prowadzący dwójkę najemników.

Xander czół na sobie zimne podejrzliwe spojrzenia jakie rzucał starszy ogier. Odwdzięczył mu się podobnym zimnym lecz nie podejrzliwym spojrzeniem. Potem pobieżnie zmierzył Cale'a który stał za nim i zwrócił wzrok na Sharpa który zaczął przedstawiać swój plan. Młodzik nie miał zamiaru się wypowiadać, jako iż żadne z wymienionych przez jednorożca zadań go nie dotyczyło, jedynie kiwną głową. Dopiero po chwili przypomniał sobie urywki przesłuchania które podsłuchał. Tia, tylko zapomniałeś dodać że następna osada może być zajęta przez bandytów... Nie chciał jednak się odzywać, ale także nie uśmiechała mu się wizja walki z bliżej nieokreślonym wrogiem. Będę musiał potem złapać Blue i dokładnie z nią omówić to co tam usłyszała od tego jeńca. Pozostało mu już jedynie obserwować dalszy rozwój wypadków.
Rain, po udaniu się w stronę centralnego punktu w obozowisku, po prostu czekała. Obok niej Iron mruczała coś do siebie i grała na przemian. Trochę potrwało, zanim ujrzała Sharpa wraz z dwójką ocalałych "najemników"; było już całkiem ciemno. Rzeczony medyk chwilę milczał, a potem wydał proste polecenie związane z wartami. Tak jak myślałam.. Początkowo wszystko zdawało się być bardzo proste i jasne, ale szybko pojawiło się kilka pytań. Przede wszystkim to, dlaczego plan nie uwzględniał trzech osób: Blue, Rusty'ego i White. No, White jeszcze zrozumiem... ale tamta dwójka? Hmm. Pokręciła krótko głową. Następna z kolei była kwestia dokładności wart, choć pewne należało się spodziewać, że w pewnym momencie pierwsze dwa kucyki zwyczajnie podejdą do Rain i Iron i powiedzą, że czas na zmianę.

Oprócz tego uderzył ją fakt, że karawana musi dotrzeć do osady. Być może i nie do końca uważała na to, co mówił ranny na wozie, ale że rozmowa dotyczyła przez większość czasu tego samego nie była w stanie nic nie usłyszeć. Toteż zdziwiła się, gdyż - z tego co zrozumiała - miasteczko, do którego zmierzali, było pełne bandytów. Albo coś takiego.

Wszystkie te rzeczy nieco zaniepokoiły ciemnoniebieską. I o ile pod wodzą kogoś, kto faktycznie dowodził tą karawaną nie przejmowałaby się tym zbytnio, tak do nowego przywódcy karawany postanowiła trzymać nieco dystansu i nie ufać mu do końca. W końcu nigdy nie wiadomo, co siedzi w umyśle kucyka. - Zgodziłabym się, ale pozostaje parę rzeczy, które mnie osobiście zastanawiają. Po pierwsze, dlaczego Blue i Rusty nie mają wart? - spytała, starając się być na tyle grzeczną, ile tego wymagała sytuacja. Kwestię White pominęła milczeniem. Nie czekając na odpowiedź od razu dodała, - a po drugie: czemu nie powiedziałeś reszcie o tym, że jedziemy do miasta nie-do-końca-bezpiecznego?
Pięć warunków dobrego tłumaczenia:
Pierwszy: Znajomość języka i umiejętne jej wykorzystanie
Drugi: Możliwość poświęcenia się tłumaczeniu w czasie wolnym
Trzeci: Niewyobrażalny zapas chęci oraz samozaparcia
Czwarty: Znajomość uniwersum
Piąty: Odczuwanie przyjemności z tego, co się robi.

Każdy z tych warunków można porównać do części w mechanizmie zegarka: Brak jednej z nich powoduje zatrzymanie się całości.


Opad: Konioziemia - Projekt Horyzonty!
Medyk słuchał, kto co miał do powiedzenia. Cokolwiek do powiedzenia miała zaś tylko Rainfall, wszyscy pozostali milczeli. Było to poniekąd sprzeczne z jego oczekiwaniami - spodziewał się, że to Iron będzie najbardziej protestować, ta zaś milczała. Może po prostu za bardzo się naćpała, stwierdził w myślach ogier, mając także nadzieję, że jej minie do czasu przejęcia warty.

Prócz tego, pozostawał problem nadmiernej podejrzliwości Rain. Sharp nieroztropnie ją zaszufladkował, myśląc, że po prostu będzie wykonywać rozkazy. A jednak okazało się, że ma wątpliwości, do tego ujawnia dokładnie to, co chciał ukryć, przed całym obecnym gronem.
Zarządzanie zasobami to jedna rzecz. To potrafił zrobić niemalże każdy, kto miał choć trochę pojęcia o tym co robi i znał swoje zasoby. Kiedy wspomniane zasoby zaczynały się buntować, zaczynały się także problemy. Jak ten.

Pierwsze pytanie było niezwykle głupie. Tak jak w przypadku Blue miał przygotowaną odpowiedź, tak nie spodziewał się, że ktokolwiek spyta o nowo przybyłego kucyka. Zakładał, że Rain jest jako-tako doświadczona na Pustkowiach. A tu okazało się, że może nie mieć pojęcia o tym, co robi. Jaki idiota by zaufał kucykowi poznanemu parę godzin temu z czymś tak ważnym, jak pilnowanie reszty, kiedy ta reszta będzie spać.

Medyk spojrzał na klacz ze spojrzeniem mówiącym coś w rodzaju "NAPRAWDĘ pytasz AKURAT o to?", po czym zaczął mówić.
- Jestem przekonany, że Rusty jest zmęczony po długiej podróży i nie nadaje się do sprawowania wart. Zwłaszcza, że dołączył do nas dopiero parę godzin temu - powiedział, kładąc nacisk zwłaszcza na drugą część swojej wypowiedzi. Poczekał parę sekund, żeby podkreślić to jeszcze bardziej i dać innym okazję zarejestrować samą wypowiedź, po czym kontynuował.
- Blue zaś ma inny rodzaj zadania, połączone jest ono z kolejną kwestią. Nie wiemy, na ile możemy ufać relacjom tamtego kuca. Blue na ochotnika zgłosiła się do dokonania zwiadu tamtej osady. Jako iż tylko ona ma odpowiednie narzędzia i umiejętności do wykonania takiej operacji, nie będzie pełniła wart. Jakieś jeszcze pytania? - zapytał się na koniec.

Nie podobało mu się to, że musiał zdradzić plan Blue, ale był przekonany, że ona na jego miejscu zrobiłaby to samo, no i nie widział innej drogi, żeby przekonać pozostałych do swoich racji. Musieli ruszyć się z miejsca. Żadna karawana przebywająca za długo w jednym miejscu nie kończyła dobrze. Na razie udało mu się uniknąć wyjawiania zbyt wielu konkretów, ale może i do tego będzie zmuszony, żeby przekonać resztę, że nadaje się na przywódcę...
Matematyka wcale nie jest trudna. Po prostu jesteś debilem.




Użytkownicy przeglądający ten wątek: 33 gości